Z deprechą. Powiedziałabym, że wygrywam ale zdarzają się dolne rejestry. Niestety, rzeczywistość zewnętrzna jest jaka jest. Jednak wirus paskuda czai się w tle. Niby staram się być rozsądna, spokojna i racjonalnie myć ręce, zachowywać dystans (choć tu jest najtrudniej bo z bliskimi zapominam, a z obcymi nie zawsze się daje, bo na przykład są ludzie którzy w sklepach wchodzą innym na plecy jakby kolejka do kasy przez to miała się w czarodziejski sposób szybciej posuwać!). Lekkomyślnie korzystam z komunikacji miejskiej bo zepsuł się samochód i mąż nie może mnie wozić do i z pracy. On ma luksus zdalnej pracy. Dzieci zdalnej nauki. Noszę maseczkę a nawet dwie naraz (tak sobie wymyśliłam, że lepiej chroni 🤫) ale nie mam siły czekać po pracy na następny autobus gdy przyjeżdża zapakowany bo każdy chce do domu. A w tych autobusach ktoś kaszlnie, ktoś kichnie, ktoś ma maseczkę pod nosem. Staram się delikatnie oddychać żeby jak najmniej wciągać powietrza. Takie irracjonalne zachowania.
A tymczasem mam wrażenie że pętla się zaciska coraz bardziej. A to kuzynki chore, a to rodziny przyjaciół i znajomych a to zaczęło się wśród moich współpracowników.
I teraz właśnie siedzę i czekam bo w poniedziałek i wtorek miałam kontakt i to przez parę godzin z osobą która jak się okazało ma pozytywny wynik.
Póki co to głowa mnie boli ale to raczej ze stresu.
Jestem rozdrażniona, wkurzona i zalękniona choć udaję że nie.
Z drugiej strony ja nie nadaję się do bycia tylko w domu. I tak mi się przeplata ulga że mogę wyjść ze strachem że muszę.
Zmartwiona synem bo to dziecko głównie siedzi w swoim pokoju przy komputerze.
Trudny wiek a do tego w nienormalnej
rzeczywistości.
Jedyne co, to ratują nastrój koty. I śniegu trochę.
I zdrowia, zdrowia Wam życzę.
(Zdjęcia weszły nie tam, gdzie chciałam ale już trudno, nauczę się kiedy indziej...)