środa, 31 marca 2021

Żyję żyję 😀

 Trochę mnie nie było gdyż walczyłam dzielnie.

Poszłam do lekarza, kazał wrócić na leki i już jest ok. 

Kiedy sertralinka zaczyna działać w pewnym momencie łapie się na tym, że nagle w głowie pojawiają mi się melodie. Piosenki. Różne. Zwykłe wesołe. I zaczynam podśpiewywać 😀 i wtedy wiem, że jest już dobrze 

Czyli jestem sobą.

Dobry humor, spokój, niepokoju nie ma.

mam znów energię do pracy a tej znów duuuużo.

Moj najbliższa rodzina póki co nie złapała wirusidła ale wśród dalszej i wśród znajomych wciąż ktoś.  Ludzie potracili rodziców, rodzeństwo.

Niektórzy mają uszkodzone serce, rozregulowane tarczyce i osłabienie plus zadyszkę.

W moim biurze na kilkanaście osób zdrowe ale tak zupełnie bez nawet objawów przeziębienia od roku ostały się dwie osoby. Koleżanka z sekretariatu i ja.

Mało mam czasu na blogowanie bo naprawdę ciężko okres w pracy, ledwo się wyrabiamy bo i pracy akurat dużo a i część osób na kwarantannie.

Ale zaraz święta to sobie odpoczniemy. 

Życzę Wam wszystkim zdrowych świąt, bo normalne to one niestety znowu nie będą...


niedziela, 10 stycznia 2021

Ciągle walczę

Z deprechą. Powiedziałabym, że wygrywam ale zdarzają się dolne rejestry. Niestety, rzeczywistość zewnętrzna jest jaka jest. Jednak wirus paskuda czai się w tle. Niby staram się być rozsądna, spokojna i racjonalnie myć ręce, zachowywać dystans (choć tu jest najtrudniej bo z bliskimi zapominam, a z obcymi nie zawsze się daje, bo na przykład są ludzie którzy w sklepach wchodzą innym na plecy jakby kolejka do kasy przez to miała się w czarodziejski sposób szybciej posuwać!). Lekkomyślnie korzystam z komunikacji miejskiej bo zepsuł się samochód i mąż nie może mnie wozić do i z pracy. On ma luksus zdalnej pracy. Dzieci zdalnej nauki. Noszę maseczkę a nawet dwie naraz (tak sobie wymyśliłam, że lepiej chroni 🤫) ale nie mam siły czekać po pracy na następny autobus gdy przyjeżdża zapakowany bo każdy chce do domu. A w tych autobusach ktoś kaszlnie, ktoś kichnie, ktoś ma maseczkę pod nosem. Staram się delikatnie oddychać żeby jak najmniej wciągać powietrza. Takie irracjonalne zachowania.

A tymczasem mam wrażenie że pętla się zaciska coraz bardziej. A to kuzynki chore, a to rodziny przyjaciół i znajomych a to zaczęło się wśród moich współpracowników. 

I teraz właśnie siedzę i czekam bo w poniedziałek i wtorek miałam kontakt i to przez parę godzin z osobą która jak się okazało ma pozytywny wynik.

Póki co to głowa mnie boli ale to raczej ze stresu.

Jestem rozdrażniona, wkurzona i zalękniona choć udaję że nie. 

Z drugiej strony ja nie nadaję się do bycia tylko w domu. I tak mi się przeplata ulga że mogę wyjść ze strachem że muszę.




Zmartwiona synem bo to dziecko głównie siedzi w swoim pokoju przy komputerze. 

Trudny wiek a do tego w nienormalnej 

rzeczywistości. 

Jedyne co, to ratują nastrój koty.  I śniegu trochę.

I zdrowia, zdrowia Wam życzę. 

(Zdjęcia weszły nie tam, gdzie chciałam ale już trudno, nauczę się kiedy indziej...)



 

środa, 30 grudnia 2020

Chyba bez tytułu

Dziwny był ten rok. Trudny. Ciekawy. Przerażający. Znaczący.

Śmierć teścia.

Krótko potem zaczęła się jazda z nowym wirusem.

Lockdown.

Decyzja o zmianie w moim życiu.

Sprawdzanie siebie w nowej sytuacji.

Martwienie się o syna. 

Potem nieoczekiwany przeze mnie zwrot.

Potem kolejny nieoczekiwany i nieplanowany zwrot.

Wróciłam.

Potem wakacje, krótki wyjazd i namiastka normalnego lata (tylko namiastka bo jednak wirus w tle).

A teraz żyjemy. Mamy to szczęście, że nie straciliśmy pracy, że nikt z nas nie zachorował póki co, że żyjemy w miarę normalnie. Tylko ostrożniej. Z niepokojem patrzę na syna, który w wieku, w którym powinien być z rówieśnikami, siedzi zamknięty w pokoju z komputerem. Bo lekcje. A potem bo gra, z kumplami razem ale to tylko namiastka. Jakie będą skutki tej zdalnej nauki dla dzieci i młodzieży?

Tęsknię też bardzo za rodziną, tą w Anglii i tą z wyboru, tu w Polsce.

Nikt mnie nie przekona że przez Internet da się normalnie komunikować, rozmawiać. Można przesłać zdjęcia, filmiki, można nawet połączyć się na żywo ale to nie jest to. 

Ale to nie jest to samo, nie przytulisz, nie weźmiesz za rękę, nie posiedzisz przy kimś.

_________________________________________

A ostanie co się zdarzyło w tym roku, już w grudniu to kolejny Kot.

Półroczny, kolejny przygarnięty, słodki, cudny i kochany. Obecnie już trzeci tydzień leczony bo najpierw z ostrego kociego kataru a teraz jeszcze doleczamy oczy. 

Mogłabym długo pisać o nim ale będzie jeszcze okazja.

Pierwszy Kot go zaakceptował i to najważniejsze, bo gdyby nie, mielibyśmy naprawdę duży problem. Ale jakoś tak, oba są fajne, oba utalentowane interpersonalnie i po prostu, zsocjalizowane, fajne kociaki. 

A Wam życzę w Nowym Roku zdrowia. I pracy. Bezpieczeństwa. Miłości.

I powrotu do normalności.







sobota, 12 grudnia 2020

Ciemności norweskie i święta małorodzinne




 Ciemność zapada tak szybko że chwilami faktycznie czuję się jak prawie pod biegunem.

Dzisiaj obudziliśmy się około 10 a wstaliśmy po 11, tak było szaro i buro. Gdyby nie kot który koniecznie chciał znowu jeść i koniecznie wejść do pokoju, pewnie jeszcze bym się chowała przed światem pod kołdrą. 

Swoją drogą, zdrajca jeden. Widzicie taką scenę, jedna osoba biegnie, druga się cieszy i czeka aż ta pierwsza wpadnie w jej ramiona, zwolnione tempo, ta pierwsza omija ta druga i wpada w ramiona trzeciej a ta druga ma głupią minę. Więc ta pierwsza to kot, ta druga ja, a ta trzecia to mąż. 

Wpuściłam gada do pokoju i myślałam że może się do mnie choć połasi a on paskud biegusiem do łóżka, wskoczył do swojego Pańcia, żeby się mu do twarzy poprzytulać. Weź, przygarnij, powalcz z chłopem co to nie chce kota i poczekaj tak z rok. Będą Cię obaj mieli w nosie.

Potem popłakałam sobie z lekka, bo już mi się ta pandemia i niemożność spotkań z ludźmi tak dała we znaki, że JA PŁAKAŁAM. Z tęsknoty za tymi wszystkimi świętami, które były a właściwie za tymi osobami, których albo już nie ma, albo są ale nie ma opcji żeby się spotkać. Bo za daleko są, albo za daleko do sześcianu (Brat z Bratową o chłopcami, daleko bo już nawet poza UE, po Brexicie).

I tak mnie wzięło, że myślę sobie, o nie, walczymy. Umylam okno w dużym pokoju, posprzątałam porządnie nawet że ścieraniem kurzu na najwyższej szafie, zmieniłam firanki, pozapalałam świeczek i lampeczek.

Potem pojechaliśmy na spacer po mieście, pooglądać świąteczne dekoracje na ulicach. I naprawdę, ludzi mniej niż kiedyś, ale jednak pełno, choć większość zamaskowanych. 

Nie ma jarmarku świątecznego, ale ozdoby są, muzyczka jakaś świąteczna gra gdzieś z knajpek działających na wynos. Puste lokale z miłymi miejscami do siedzenia tylko kuszą, ale cóż. Chociaż świąteczne witryny w sklepach robią swoje.

Ciężki ten czas. 

Ale damy radę. Nie ma wyjścia.


sobota, 5 grudnia 2020

Listopadowo nie za fajnie

 A najbardziej mnie wkurzam ja sama.

Sama z sobą się kłócę generalnie cały czas. 

I wszystko mnie denerwuje. 

Poza moimi dziećmi bo co jak co ale tych dwoje to mi się udało wychować.

Nie będę wchodziła w szczegóły ale naprawdę to jest coś niesamowitego, urodzić, mieć potem wiele cudownych chwil ze słodkimi bobasami, przedszkolaczkami, potem coraz starszymi, po drodze te wszystkie karmienia, przewijania, zabawy w kąpieli, oglądanie żuczków, lepienie babek z piasku latem a bałwanków zimą, te kąpiele letnie, ciastka w cukierni, niezliczone kołysanki, szkolne przedstawienia, strach gdy dziecko pisze maturę, czekanie pod salą operacyjną gdy drugiemu usuwają trzeci migdał, niezliczone rozmowy, śmiech, płacz, całowanie stłuczonych kolanek, tysiące prań i wieszanych skarpetek, wspólne robienie ozdób choinkowych czy kurczaczków z plasteliny, laleczki, samochodziki, klocki LEGO, książki książki książki, pierwsze wspólne kino i ostatnie szczepienie.

Jednego dnia trzymasz syna i mieści się na dwóch dłoniach a już już już następnego on Cię łapie i podnosi :-)

Jednego dnia z córką rozmawiasz o misiach a następnego znajduje Twój stary zeszyt z notatkami z psychologii rozwojowej i porównuje ze swoimi notatkami.

Jednego dnia dajesz jej imię po pewnej Pani profesor a następnego jest Jej magistrantką 🙂

Życie zaskakuje 😀 i mimo tego że czasem daje popalić, jest piękne.


sobota, 14 listopada 2020

Jednak lepiej

 W sensie walczę o sens i radość. Z różnym skutkiem ale generalnie do przodu. 

Ja wiem kiedy trzeba już się wspomóc farmakologią, nie jestem głupia a i doświadczenie mam w tej kwestii. W apteczce mam zapas mojego leku od lekarza, schemat dawkowania znam. I to, że on tam jest daje mi jakieś takie poczucie bezpieczeństwa. Wiem doskonale, że trzeba poczekać na wysycenie organizmu lekiem. Jechałam na leku ponad dwa lata, raz zrobiłam przerwę bo myślałam że już ok ale po pewnym czasie stwierdziłam, że jednak lecę do lekarza i niech sam oceni. Ocenił, kazał kontynuować więc posłuchałam. Teraz przestałam brać kiedy to on zalecił ale dał na wszelki wypadek zapas na trzy miesiące który skrupulatnie wykupiłam. I ufam temu lekarzowi bo jest dobrym fachowcem. 

Swego czasu uspokoił mnie jednym zdaniem, że są ludzie, którzy na małych dawkach będą musieli być zawsze, bo taka ich chemia mózgu, i że należy to traktować nie jako porażkę czy defekt ale raczej jak fakt, że niektórzy muszą zawsze brać leki np. na nadciśnienie. I tyle. I trzeba żyć i tym życiem się cieszyć. 

To tyle w temacie leczenia depresji. Jednego tylko żałuję, że wiele lat niepotrzebnie miałam opory przed rozpoczęciem leczenia. 

Ale po bardzo bardzo ciężkich doświadczeniach z opieką nad moją śp. Mamą a potem z teściową i teściem plus inne moje życiowe uwarunkowania, o których kto pamięta ten wie, że miłe nie były, w pewnym momencie stwierdziłam, że już dość cierpienia i chcę zacząć walczyć o siebie.

No i po pewnym czasie zaczęłam inaczej patrzeć na życie.

Zawalczylam o siebie. Zupełnie inaczej zaczęłam widzieć wszystko. Pozytywnie. 

W pewnym momencie, po długich bojach sama ze sobą podjęłam decyzję, że nie warto się kłócić i denerwowac. Swoje zrobiłam, dzieci wychowałam, jedno dorosłe a drugie, cóż, będzie musiało jakoś poukładać sobie w głowie zmianę sytuacji. 

I znalazłam mieszkanie, wynajęłam i pewnego dnia spakowałam dwie torby i wsiadłam w taksówkę.

Syn wiedział, że może być i u mnie i u ojca albo i tu i tu. Że kochamy go obydwoje i że nie ma w tym wszystkim żadnej jego winy. 

Najbardziej bałam się że nie poradzi sobie z tym, ale poradził sobie chyba dobrze. Nie wciagalismy dzieci w swoje własne problemy ani dyskusje. Jasno powiedziałam, że to są nasze, dorosłych sprawy i nie mają żadnego związku z tym, jakimi są dziećmi. I zawsze podkreślałam, że ojciec jest świetnym ojcem i kocha ich tak samo jak ja. 

A spokoj i szczęście samotnego mieszkania to było to! Jak mnie to wzmocniło! Jak odpoczęłam! Jak rozkwitłam! :-)

Mąż najpierw nie dowierzał. Potem był wściekły. Potem myślał, że sobie nie poradzę finansowo. Kiedy zmieniłam mieszkanie na większe, z kawalerki na dwupokojowe żeby syn miał swój pokój, coś dotarło. Kiedy zobaczył, że radzę sobie doskonale i jeszcze widać jak mi dobrze, zrozumiał, że nie przelewki.

I nagle mu się odmieniło. Z wściekłości i niedowierzania przeszedł do walki o mnie i o nas.

Do tego wrócę kiedyś ale do brzegu, szkoda mi było tych 30 wspólnych lat. Postanowiłam dać szansę. No i syn jednak się bardzo bardzo ucieszył. 

Bywa różnie ale jest o wiele inaczej i lepiej niż dotąd.  Nie wiem co będzie dalej ale wiedza, że dam radę w każdej sytuacji jest bezcenna i daje niesamowitą siłę. 

I tak to optymistycznie  skończę na dziś.

Zdrowia życząc Wam wszystkim. 

sobota, 31 października 2020

Stara dobra znajoma

 Czai sie. Myślałam, że ją już pożegnałam. Dwa lata przeganiałam precz z mojego życia i wydawało się, że skutecznie. Znów miałam siłę, plany, ochotę na życie. Znów podobałam się sobie. Książki były ciekawe, jedzenie miało smak i warto było wstawać z łóżka. Powoli, w porozumieniu z lekarzem zmniejszyłam dawkę leku a potem powoli przestałam brać w ogóle.

Potem chyba zrobiłam błąd.

Wróciłam do dawnego życia.

Uwierzyłam w obietnice. Dzieci się ucieszyły.

Kot się ucieszył.

Sąsiedzi nawet nie pytali gdzie byłam te kilka miesięcy.

A teraz widzę że przegrałam walkę. Nic się nie zmieniło, obietnice były tylko na krótko. 

Nie mam siły ani ochoty na nic.

Do tego pandemia i to co się dzieje dookoła.

Nie mam siły naprawdę. 

Z dnia na dzień jest coraz trudniej wstać w ogóle. 

Nic nie smakuje i nie cieszy 

Nie chce mi się sprzątać, gotować, jeść.  Nawet do pracy nie chce mi się chodzić. 

Sama siebie przekonuję, że jeszcze żyję, że warto, że  mam  dla kogo ale przecież widzę, że tak naprawdę gdybym już sobie spokojnie umarła, to pewnie dzieci popłaczą, pewnie nieraz może wspomną, ile razy z wściekłością, że matka taka była bezsilna, bez charakteru, bez woli. Ale przecież mają swoje życie i tak powinno być. 

Witamy deprechę. Poszła tylko na chwilkę.


Żyję żyję 😀

 Trochę mnie nie było gdyż walczyłam dzielnie. Poszłam do lekarza, kazał wrócić na leki i już jest ok.  Kiedy sertralinka zaczyna działać w ...