Czai sie. Myślałam, że ją już pożegnałam. Dwa lata przeganiałam precz z mojego życia i wydawało się, że skutecznie. Znów miałam siłę, plany, ochotę na życie. Znów podobałam się sobie. Książki były ciekawe, jedzenie miało smak i warto było wstawać z łóżka. Powoli, w porozumieniu z lekarzem zmniejszyłam dawkę leku a potem powoli przestałam brać w ogóle.
Potem chyba zrobiłam błąd.
Wróciłam do dawnego życia.
Uwierzyłam w obietnice. Dzieci się ucieszyły.
Kot się ucieszył.
Sąsiedzi nawet nie pytali gdzie byłam te kilka miesięcy.
A teraz widzę że przegrałam walkę. Nic się nie zmieniło, obietnice były tylko na krótko.
Nie mam siły ani ochoty na nic.
Do tego pandemia i to co się dzieje dookoła.
Nie mam siły naprawdę.
Z dnia na dzień jest coraz trudniej wstać w ogóle.
Nic nie smakuje i nie cieszy
Nie chce mi się sprzątać, gotować, jeść. Nawet do pracy nie chce mi się chodzić.
Sama siebie przekonuję, że jeszcze żyję, że warto, że mam dla kogo ale przecież widzę, że tak naprawdę gdybym już sobie spokojnie umarła, to pewnie dzieci popłaczą, pewnie nieraz może wspomną, ile razy z wściekłością, że matka taka była bezsilna, bez charakteru, bez woli. Ale przecież mają swoje życie i tak powinno być.
Witamy deprechę. Poszła tylko na chwilkę.