sobota, 31 października 2020

Stara dobra znajoma

 Czai sie. Myślałam, że ją już pożegnałam. Dwa lata przeganiałam precz z mojego życia i wydawało się, że skutecznie. Znów miałam siłę, plany, ochotę na życie. Znów podobałam się sobie. Książki były ciekawe, jedzenie miało smak i warto było wstawać z łóżka. Powoli, w porozumieniu z lekarzem zmniejszyłam dawkę leku a potem powoli przestałam brać w ogóle.

Potem chyba zrobiłam błąd.

Wróciłam do dawnego życia.

Uwierzyłam w obietnice. Dzieci się ucieszyły.

Kot się ucieszył.

Sąsiedzi nawet nie pytali gdzie byłam te kilka miesięcy.

A teraz widzę że przegrałam walkę. Nic się nie zmieniło, obietnice były tylko na krótko. 

Nie mam siły ani ochoty na nic.

Do tego pandemia i to co się dzieje dookoła.

Nie mam siły naprawdę. 

Z dnia na dzień jest coraz trudniej wstać w ogóle. 

Nic nie smakuje i nie cieszy 

Nie chce mi się sprzątać, gotować, jeść.  Nawet do pracy nie chce mi się chodzić. 

Sama siebie przekonuję, że jeszcze żyję, że warto, że  mam  dla kogo ale przecież widzę, że tak naprawdę gdybym już sobie spokojnie umarła, to pewnie dzieci popłaczą, pewnie nieraz może wspomną, ile razy z wściekłością, że matka taka była bezsilna, bez charakteru, bez woli. Ale przecież mają swoje życie i tak powinno być. 

Witamy deprechę. Poszła tylko na chwilkę.


sobota, 10 października 2020

Sądny dzień

 Kot Miglanc. Wielka miłość całej rodziny. 

Środa. Jestem w pracy. Nagle dzwoni zryczana Młoda, że mam wracać bo Miguś nie jest w domu. Ani nawet na balkonie. Miguś jest na drzewie przy domu, na najwyższej gałęzi. I trzyma się łapami i miauczy i nie umie zejść. I wracaj i pomóż. 

No przecież co ja mogę, na drzewo nie wejdę. Bo niby jak. No i z pracy nijak nie mogę wyjść.

Może straż pożarna? Odpada. Czytam w necie, nie bardzo lubią po koty przyjeżdżać a nawet jeśli już to przecież każą czekać co najmniej 12 godzin. Bo może zejdzie. Jak zejdzie, jak nie ma takiej opcji. Kot domowo-balkonowy. Niewychodzący. Z pierwszego piętra rodem. Drący ryja.

Ona ryczy, kot drze się dalej, oglądam filmik który mi wysłała. Faktycznie niewesoło. Stary na kursie, Młody w szkole. 

To może drabina. Sąsiad z synem próbują. Za krótka...

Dalej czytam. Że nie zejdzie bo pazury jakoś tak się wbijają podobno że ciężko zleźć. Ale że trzeba być kreatywnym. Może jakiś podnośnik jest w okolicy...

Czytam że może firmy od prac na wysokości. To szukam. Studenci taternicy, mycie okien w wieżowcach i te sprawy. Znajduję firmę. Dzwonię. Nie, paaaani, ja się takim czymś nie zajmuję...to pytam a może zna pan kogoś. Kolegę może?  

No i na szczęście zna. Przysyła numer. 

I bingo. Kolega jest chętny, jest też blisko i w sumie ma czas, będzie do godziny. Uffffff.

Przyjechał, w pięć minut wlazł na drzewo, kota do worka, worek z kotem przejął Młody co wrócił w międzyczasie że szkoły...pan chciał dwie dyszki, dostał 5 i jeszcze do mnie zadzwonił że przeprasza ale ta młoda Pani się uparła że jakie dwie dychy, że ma tylko 5 no i za paliwo ma wziąć chociaż. 

I że kot fajny, że on ma swoich cztery i jakby co, to on może znów przyjechać i kota ściągnąć. 

Jak wróciłam z pracy, kot na żarty odsypiał stres. 

A ja z Młodą na nasz stres obaliłyśmy wieczorem winko.

No normalnie dwa lata łazi po tym balkonie, skacze po parapecie i barierkach a tu takie coś??? Czy to tłusta dupa przeważyła czy stara barierka się wykruszyła tak że spadł? Czy skoczył  czy co?

Na razie nie wypuszczamy go na balkon wcale choć się domaga. Trudno. 



poniedziałek, 5 października 2020

Zmęczona

 Jestem zmęczona. 

Kiedy przypominam sobie jak kilkanaście lat temu kwitło życie i blogowe i pozablogowe to przychodzi mi do głowy pytanie skąd miałam, miałyśmy tyle siły.

Teraz jednak wiek swoje chyba zrobił.

Doświadczenia.

Poza tym mnie właśnie mocno dopada franca menopauza, poza wciąż delikatnie ćmiącym na obrzeżach świadomości lękiem przed koronawirusidłem.

Całe życie byłam zmarźlakiem a teraz co i rusz zamieniam się w piec hutniczy. Aż mi okulary parują...gorąco aż ze mnie bucha. A za chwilę już zimno. 

Idzie jesień a ja z utęsknieniem czekam na zimne dni... ciężko w to uwierzyć ale właśnie tak.

Chciałabym popisać ale nie wiem nawet od czego zacząć. Cieszę się bardzo że powoli znajduję dawne blogowe znajomości bo jednak przez te lata człowiek się przywiązał, pamięta.

Mnie się to blogowe życie przełożyło na realne. Mam dzięki bloxowi Najlepszą Przyjaciółkę a nawet już można powiedzieć że rodzinę, bo zostałam nawet Matką Chrzestną jej (no i w sumie mojej przez to też) Córki. Słodkiego, ślicznego, mądrego Dziecięcia.

Kochanego przez całą moją rodzinę tj. dzieci moje rodzone i Wujcia czyli mojego męża (wciąż tego samego ;-)

Mamy też od dwóch lat kolejnego Kota który przyszedł i został i okręcił sobie wkoło Pazura nawet właśnie tego mojego... który zresztą nie chciał ponoć kota a teraz kłamie, że ten kot to właśnie do niego przyszedł ;-)))

Nie mamy za to już żadnych Babć ani Dziadka ale to jest zbyt bolesny temat na dzisiejszy wpis. Może kiedyś...


Żyję żyję 😀

 Trochę mnie nie było gdyż walczyłam dzielnie. Poszłam do lekarza, kazał wrócić na leki i już jest ok.  Kiedy sertralinka zaczyna działać w ...