Ciemność zapada tak szybko że chwilami faktycznie czuję się jak prawie pod biegunem.
Dzisiaj obudziliśmy się około 10 a wstaliśmy po 11, tak było szaro i buro. Gdyby nie kot który koniecznie chciał znowu jeść i koniecznie wejść do pokoju, pewnie jeszcze bym się chowała przed światem pod kołdrą.
Swoją drogą, zdrajca jeden. Widzicie taką scenę, jedna osoba biegnie, druga się cieszy i czeka aż ta pierwsza wpadnie w jej ramiona, zwolnione tempo, ta pierwsza omija ta druga i wpada w ramiona trzeciej a ta druga ma głupią minę. Więc ta pierwsza to kot, ta druga ja, a ta trzecia to mąż.
Wpuściłam gada do pokoju i myślałam że może się do mnie choć połasi a on paskud biegusiem do łóżka, wskoczył do swojego Pańcia, żeby się mu do twarzy poprzytulać. Weź, przygarnij, powalcz z chłopem co to nie chce kota i poczekaj tak z rok. Będą Cię obaj mieli w nosie.
Potem popłakałam sobie z lekka, bo już mi się ta pandemia i niemożność spotkań z ludźmi tak dała we znaki, że JA PŁAKAŁAM. Z tęsknoty za tymi wszystkimi świętami, które były a właściwie za tymi osobami, których albo już nie ma, albo są ale nie ma opcji żeby się spotkać. Bo za daleko są, albo za daleko do sześcianu (Brat z Bratową o chłopcami, daleko bo już nawet poza UE, po Brexicie).
I tak mnie wzięło, że myślę sobie, o nie, walczymy. Umylam okno w dużym pokoju, posprzątałam porządnie nawet że ścieraniem kurzu na najwyższej szafie, zmieniłam firanki, pozapalałam świeczek i lampeczek.
Potem pojechaliśmy na spacer po mieście, pooglądać świąteczne dekoracje na ulicach. I naprawdę, ludzi mniej niż kiedyś, ale jednak pełno, choć większość zamaskowanych.
Nie ma jarmarku świątecznego, ale ozdoby są, muzyczka jakaś świąteczna gra gdzieś z knajpek działających na wynos. Puste lokale z miłymi miejscami do siedzenia tylko kuszą, ale cóż. Chociaż świąteczne witryny w sklepach robią swoje.
Ciężki ten czas.
Ale damy radę. Nie ma wyjścia.
Trudne będą te święta, nie potrafię się zmobilizować by świętować. Choć od soboty choinka już stoi.
OdpowiedzUsuń